Zalecana rodzielczość: 1024x768 pikseli.    Zachęcamy do oglądania strony na pełnym ekranie - przycisk F11.



 Uczestnicy

 Robert -
 Szefunio

 Artur

 Ela

 Marcin

 Marek

 Rafał -
 Johnny Server

 my, czyli Asia i Rafał

 16 lipca: Przemyśl - Lwów


Po spotkaniu z Anią nasza grupa rusza ukraińskim busem z Przemyśla do Lwowa. Po wypełnieniu formularzy wjazdowych
bez problemów przekraczamy granicę. Wieczorem dojeżdżamy na dworzec kolejowy we Lwowie (na zdjęciu).


Wyjeżdżamy ze Lwowa.


Wbrew pozorom pociąg nie przekracza prędkości światła ;)


Kuszetki w pociągach ukraińskich wyglądają nieco inaczej niż w PKP. Wersja mocno integracyjna ;)

 17 lipca: Kijów - Tbilisi


Rano docieramy do Kijowa. Wylatujemy do Tblisi popołudniu, zatem jest czas na zwiedzanie miasta.


Jedną z głównych ulic Kijowa jest Chreszczatyk.


Główny plac Kijowa - Majdan. Tutaj wyrosło miasteczko namiotowe podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. W tle hotel Ukraina.


Ze wzgórza można podziwiać Dniepr, nad którym położony jest Kijów.


W drodze powrotnej wstępujemy do jednej z cerkwi przy ul. T. Sawczenki.


Na lotnisku w Kijowie żegnamy się z Anią. W Tbilisi przejmie nas jej brat Robert, z którym będziemy się włóczyć po Gruzji.


3... 2... 1... start.

 18 lipca: Tbilisi, Mccheta


Następnego dnia jedziemy marszrutką, czyli kursowym małym busem do dawnej stolicy Gruzji (a właściwie
gruzińskiego królestwa Iberii) - Mcchety. Nastawiamy się na zwiedzanie kościołów. Kościół Samtawro (XI w.)...


... i jego wnętrze.


Katedra Sweti Cchoweli (XI w.) jest jednym z najważniejszych zabytków gruzińskiej sztuki i architektury.


Katedra Sweti Cchoweli, wnętrze.


Katedra Sweti Cchoweli, wnętrze.


Katedra Sweti Cchoweli, wnętrze.


Taksówkami jedziemy na wzgórze nad Mcchetą do kolejnego kościółka. Jednym z kierowców jest Gabriel,
który tego dnia całkiem przypadkiem będzie naszym przewodnikiem. Na zdjęciu widok na Mcchetę.


Mały kościół na wzgórzu to Monastyr Dżwari (VI / VII w.),
wpisany obecnie na listę stu najbardziej zagrożonych zniszczeniem zabytków świata.


Do tego kościoła zaprowadził nas Gabriel.


Wnętrze kościoła nie jest zabytkowe, ale urzeka intensywnością kolorów.


W muzeum poświęconemu Ilii Czawczawadze mamy możliwość obejrzenia eksponatów związanych z przywódcą Gruzinów.
Z zakamarków wyciągnięto zniszczone płótno przedstawiające Czawczawadze i małego chłopca, którym był przyszły J. Stalin.
Na łamach swojej gazety Czawczawadze drukował młodzieńcze wiersze, jak się okazało przyszłego tyrana.


Jedziemy do Ananuri mijając zalew Zhinvali.


Ananuri to zamek-twierdza pochodzący z XVI i XVII wieku, który należał początkowo do książąt Aragwi.


Najwyższa wieża to Szeupowari.


Sklepienie jednej z wież.


Czurczcheli - gruzińskie snikersy, czyli orzechy włoskie/laskowe nawleczone na nitkę
i oblane gęstym, słodkim sokiem z winogron a następnie wysuszone. Pycha!


W drodze powrotnej do Tbilisi wstępujemy do gospody pod chmurką. Na powietrzu spożywamy chinkali - pierożki z mięsem
i z rosołkiem wewnątrz, chaczapuri - placki z serem oraz szaszłyki. Do tego obowiązkowo gruzińskie wino.


Wieczorem wracamy do Tbilisi i wypuszczamy się na zwiedzanie miasta.
Najszybszy sposób przemieszczania się po mieście to metro (na zdjęciu).


Św. Jerzy pokonujący smoka jest patronem Gruzji. Statua w centrum Tbilisi.


Stara zabudowa Tbilisi.


Tbilisi nocą, widok z jedenego z siedmiu wzgórz na których leży to miasto. Przez stolicę Gruzji przepływa rzeka Kura.
Na zdjęciu widoczny m.in. most oraz główny kościół.

 19 lipca: Tbilisi - Kazbegi (Stepantsminda)


Dziś jedziemy w góry - do Kazbegi czyli obecnie Stepantsminda.


Coś, co zostało nazwane tarasem widokowym...


Zatrzymujemy się w osobliwym miejscu. Minerały osadzające się na skale nadały jej niesamowity pomarańczowy kolor.


Skała ma porowatą strukturę i ciągle omywa ją woda.


A naprzeciwko takie widoki :)

 20 lipca: Kazbegi (Stepantsminda) - obozowisko pod Kazbekiem


Wieczorem mamy zachmurzone niebo nad Kazbegi. Ale za to rano...
Kazbegi w dole, powyżej kościół Sminda Sameba a nad tym wszystkim Kazbek.


Obowiązkowa kontrola rąk. Wszyscy mają komplet palców :)


Słońce świeci, łąka pachnie, góry przed nami. Czy trzeba czegoś więcej?


Kościół Sminda Sameba - po prostu.


Dzwonek, a może ktoś wie jaki? :)


Duszno... Wooodyyyyyyyy...


Okolice Sminda Sameba.


Jakże malowniczo ubrudzone stopy ;) Hmn, ale nie komplet...


Miały być trzy namioty (znaczy Sheraton, drinki z palemką, plaża i laski topless) a tu...
jednego namiotu brakuje, chłodno, pochmurno i głodno (maszynka benzynowa się zbuntowała). Ale my jesteśmy w komplecie :)


Namiot się znalazł a w zasadzie przygalopował ;) I można już jeść - w takich okolicznościach przyrody.


Wszystko pachnie. Tu na żółto.


Wieczorna sesja zdjęciowa. Obiekt...


...i tło, a może na odwrót...


O, ooo... Kazbek się odsłonił. Tam mamy iść :/


Znowu pachnie. Tym razem na biało.


Znowu góry. Nic tylko góry... ;)


Maszynka się naprawiła!

 21 lipca: obozowisko pod Kazbekiem - schronisko "Meteo"


O poranku, czyli komu w drogę temu Kazbek ;)


Konsumpcjonizm.


Dochodzimy do lodowca. Nareszcie.


Niektórzy złapali już wiatr w żagle.


Panie wolnym truchtem jeszcze bez wiatru... ;)


Uff, powoli w górę.


Szczyty na południe od lodowca Orcweri, widok z okolic schroniska "Meteo".


Tę drogę przez lodowiec mamy już za sobą.


Pięknie jest...


a nie mówiłam ;)


Nie ma to jak kisiel jedzony przez trzy osoby z jednej menażki. Łyżki też były trzy.


W kuchni schroniska "Meteo": lodówka Gorenje, piekarnik Boscha i kuchenka Zanussi - sponsorzy wyjazdu.


Po dobrym jedzonku spać się chce.
Szerokie łóżko wodne, tv satelitarna i klimatyzacja, to standardowe wyposażenie każdego apartamentu ;)

 22 lipca: aklimatyzacja, podejście na wysokość ok. 4150 m


Masyw Kazbeka od południowego-zachodu. Też jest ładny :)


Usługi przewodnickie - guide Krecik, licencja UIAGM ;)


Daleko jeszcze?! No to daleko, czy nie?


Makao - kto rozdawał te karty?!

 23 lipca: Kazbek 5047 m


Pobudka 1:30; wyjście 3:30. Podchodzimy niepewni pogody - błyska się w oddali.
Dopiero powyżej plateau i przełęczy wyciągam aparat, aby fotografować.


Przełączka ok. 80 metrów poniżej wierzchołka. Już tak blisko. Po męczącym podejściu można włączyć "turbo".
PS Mamy wszystkie palce.


Yes, yes, yes!!! 5047 m npm.


Co by nie było wątpliwości :)


Na szczycie ludzie różnie się zachowują: wyciągają flagi...


... grzecznie pozują...


...wściekają się, że lina się zaplątała ;)


Ten, to chyba jakiś gapowicz!


Na wierzchołku trochę się chmurzy. Widoki nieco ograniczone, ale i tak fantastyczne.


Widok w stronę okolic przełęczy ponad plateau.


But uzbrojony.


Fajnie jest, ale teraz już w dół.


Rekord wpadnięć do szczeliny przez jednego uczestnika: 5. Schodzimy teraz bezpieczniejszym wariantem - dłuższą drogą przez lodowiec,
z dala od spadających kamieni. Po lewej masyw Kazbeka (na zdjęciu).


Przed nami wciąż długie zejście do "Meteo".


Grunt to się nie spalić ;)


Przy schronisku dopada nas deszcz. Ok. 16:30 - 17:00 jesteśmy wszyscy z powrotem. Wkrótce przejaśnia się i znów te widoki :)


Kolorowiutki fronton Sheratona "Meteo" każdego by rozczulił ;)

 24 lipca: zejście do Kazbegi


Godz. 6:00 - sesja fotograficzna u stóp Kazbeka.


Otoczenie lodowca Orcweri.


Ponownie szczyty ponad lodowcem Orcweri...


i jeszcze raz.


Tędy będziemy schodzić.


Słońce coraz intensywniejsze.


Kazbek już w całości oświetlony.


To mokre, to suche, fuj - to na spód... czyli przepakowanie i suszenie.


Zdjęcia pod słońce...


chmury ładnie zamykają kadr.


Liczenie palcy: raz, dwa, dziesięć, milion pięćset, dziewięćset... Ok, wszystkie są. Schodzimy.


Iść, ciągle iść...


... w stronę słońca.


Góry zostają.


Tutaj akurat lajtowe przechodzenie przez strumień. Niżej było trudniej -
łącznie z przerzucaniem plecaków przez potok.


Dochodzimy do obozowiska, gdzie czekają już konie. Plecaki i depozyt pojadą do Kazbegi. My zaś na piechotę.


Objuczamy konie naszymi worami.


"Chcę mieć zdjęcie z koniem. Dobry konik, dobry..." ;)


Okoliczności przyrody można podziwiać idąc na lekko...


...i wylegując się.


Rododendrony kwitną w dużych ilościach.


Na lewo od ścieżki znajduje się wąwóz rzeki Czcheri.


Sminda Sameba


Przed Sminda Sameba, w dole Kazbegi.


Łubu dubu, łubu dubu,
niech żyje nam prezes naszego klubu,
niech żyje nam...

 25 lipca: Kazbegi - Mestia


Za nami Kazbek, jedziemy do Swanetii - wysokogórskiej prowincji Gruzji, położonej w północno-zachodniej części kraju.


Szosa jest wcięta w górskie zbocza, póki co nie wiemy co nas jeszcze czeka.


Zapora na zalewie Jvari.


Dłuższy fragment jedziemy nad zalewem Jvari.
Przekraczamy posterunek ONZ-u. Natrafiamy na osuw, ale po 10 minutach możemy jechać dalej.


W kilku miejscach droga przedziera się przez zbocza tunelami. Na zdjęciu jeden z nich.
Nie wiem, kto oddał je do użytku - nie ma oświetlenia, woda kapie z sufitu, nie stwierdzono szybów wentylacyjnych... ;)


Coraz bardziej wąską szosą, po szutrze pniemy się do góry. Jeszcze przed zmrokiem pojawiają się w oddali zaśnieżone szczyty.
Do Mestii - głównej osady Swanetii docieramy ok. godz. 22.

 26 lipca: wzgórza ponad Mestią


Misiek pociągnięty do odpowiedzialności (za co?).


Marek i Marcin...


... Asia, Artur i Robert...


...na jednej z wież w Mestii...


...z której widać kolejne wieże. W Mestii jest ich około 80-ciu.


Tak natomiast wygląda średniowieczna wieża od wewnątrz. Możemy tam wejść dzięki uprzejmości gospodarzy,
których dom jest "przyklejony" do tego zabytku.


Popołudniu idziemy na jedno ze wzgórz ponad Mestią. Nasza gospodyni zachwala nam widoki
w kierunku Uszby, jakie roztaczają się z tego miejsca.


To miał być spacerek. A przedzieraliśmy się przez osty, rododendrony,
wystawieni na pastwę czerwonych mrówek i słońca... Wreszczcie koniec wysiłku.


Na wschodzie podziwiamy najwyższy szczyt Gruzji - Szcharę.


Inny fragment panoramy znad Mestii.


W zejściu odsłania się charakterystyczna sylwetka Uszby.


Trudno od niej oderwać wzrok.


Kolejne spojrzenie w kierunku Uszby.


W promieniach zachodzącego słońca.


Szałas jakby importowany z naszych Tatr Zachodnich.


Niespodzianka - znowu Uszba ;) Nasyciwszy oczy widokami a nogi obiwszy na kamieniach stawiamy się u naszych gospodarzy,
którzy zafrasowani naszą kondycją starają się ją podratować sytą kolacją i wysokoprocentową chacha.

 27 lipca: Uszguli, u podnóży Szchary


60 km w 3 godziny, czyli droga z Mestii do Uszguli, najwyżej położonej (2200 m npm.) stale zamieszkanej osady w Europie.
Region ten został wpisany na listę światowego dzidzictwa UNESCO.


Wodospad powyżej wsi Uszguli.


Podchodzimy w kierunku Muru Bezingi, z dominującą Szcharą.


Fioletowe zapachy...


...na takiej wysokogórskiej łące...


...a tutaj granatowe.


Spojrzenie wstecz - za sobą mamy malowniczy wodospad.


Ponownie badylki.


Szchara na zbliżeniu.


Na żółto.


W dolinie u stóp Szchary jest wypasane bydło.


Wyruszamy na poszukiwanie sklepu z pamiątkami w Uszguli.


Wieże i domostwa w Uszguli są zbudowane z kamienia.


Jedna z wież w Uszguli.


W drodze powrotnej do Mestii warto od czasu do czasu spojrzeć za siebie.

 28 lipca: Mestia - Tbilisi


Czas się pożegnać z naszą gospodynią (w środku). Ponowie musimy zdać się na naszego kierowcę (z prawej strony).


No to czaduuuuuuu...


Jednak kochamy polskie drogi ;)


Osuwiska - to nic strasznego...


...najważniejsze, że widoki są cudowne :)


Jeszcze szybkie spojrzenie wstecz.


Mijamy posterunek ONZ-u.

 29 lipca: Tbilisi - Kijów - Lwów - Przemyśl


Dłuuuuga noc na lotnisku w Tbilisi. Niektórym od czekania poprzewracało się w... uszach.


Robert poległ dopiero nad ranem. Praca z komputerem jest jednak wyczerpująca ;)


Wśród współpasażerów Jaka-42 istniały rozbieżności nt. spodziewanej temperatury we Lwowie. Była grupa osób ciepło ubranych...

... jak również pani zapewniająca, że będzie upalnie ;)

Ze Lwowa udaliśmy się do przejścia granicznego w Medyce. Tutaj nastąpił brutalny powrót do rzeczywistości: przesuwanie z jednej kolejki do drugiej, ścisk, oczekiwanie i wreszcie kontrola plecaków przez polską SG. Dla porównania w Gruzji przywitani zostaliśmy przez pograniczników "Welcome to Georgia"...











Dziękujemy wszystkim za wspólny, świetny wyjazd do Gruzji.
Do zobaczenia na górskich szlakach,
choć może nie tylko...

:)

Asia i Rafał